W dniach od 30 maja do 3 czerwca odbyła się VII edycja rajdu rowerowego „Szlakiem polskich granic”. Uczestnicy w ciągu 5 dni pokonali niełatwą, 450 kilometrową trasę prowadzącą od Nowego Sącza do Chełma. Rajd odbywał się w dużej części w trudnym, górskim terenie – suma długości wzniesień wyniosła 3 830 m, natomiast spadków – 4 023 m.
Po uroczystym rozpoczęciu i przywitaniu przez komendanta Karpackiego Ośrodka Wsparcia Straży Granicznej płk SG Mieczysława Kurka, Skarbnika Sekcji Polskiej koleżanki Wiesławy Misterki, Przewodniczącej naszego Regionu Bożeny Szymańskiej oraz uczestników ruszyliśmy w drogę. Pierwszy dzień powitał nas znakomitą, słoneczną pogodą. Wyruszyliśmy z Nowego Sącza i podążyliśmy w kierunku Rymanowa Zdroju. Przejeżdżaliśmy przez Grybów, Gorlice, Nowy Żmigród, Lubatową i Rymanów Zdrój. Trasa była wymagająca, gdyż składała się z wielu podjazdów. Leszek z powodu urazu nie mógł kontynuować dalszej trasy rowerem – jechał dalej z nami samochodem.
W Lubatowej nasza grupa peletonowa podzieliła się: jedni pojechali dalej drogą krajową, a drudzy wybrali przeprawę grzbietem okolicznych gór. Wędrując polnymi drogami, mogliśmy podziwiać piękno Beskidu Niskiego: tuż pod nami, w dolinie, rozpościerała się stara, założona w XV wieku wieś Bałucianka, otoczona lesistymi szczytami Uhlisk, Kopy, Suchej Góry. Tę część trasy przebyliśmy, prowadząc rowery, gdyż wysokie trawy i podmokłe, śliskie drogi połonin uniemożliwiały nam jazdę. Pod wieczór dotarliśmy do celu, którym była agroturystyka Pod Różami, gdzie doznaliśmy bardzo ciepłego przyjęcia ze strony właścicielki, pani Alfredy.
Drugi dzień okazał się dla wszystkich niezmiernie ciężki z
powodu stromych, bardzo wymagających podjazdów. Trasa tego etapu
prowadziła przez Rymanów, obwodnicę Sanoka, Tyrawę Wołoską do Krasiczyna
pod Przemyślem. Najtrudniejszym odcinkiem były słynne, malowniczo
ułożone serpentyny pomiędzy Załużem, a Tyrawą Wołoską, które liczyły 12
ostrych zakrętów. Podjazdy kosztowały wszystkich uczestników wiele trudu
i wylanego potu – słońce prażyło niemiłosiernie i po kilkunastu metrach
w górę brakowało i sił, i oddechu.
W najwyższym punkcie terenu, w Słonnych, można było podejść
na taras widokowy, z którego rozciągał się imponujący, panoramiczny
widok na całe Bieszczady. W ten sposób powitaliśmy te przepiękne,
polskie góry. Potem było już tylko z górki – znakomitą nagrodą za
ogromny wysiłek włożony w podjazdy okazały się wspaniałe zjazdy, które
czekały na nas po osiągnięciu szczytu. Doskonały stan asfaltu pozwalał
rozpędzić się do ogromnych prędkości – niektórzy osiągali blisko 70
km/h. Późnym popołudniem dojechaliśmy do miejsca przeznaczenia, którym
był hotel Impresja w Krasiczynie. Miejsca noclegowe usytuowane były w
historycznym obiekcie, czyli w przerobionej dawnej stajni książęcej. Tuż
naprzeciwko rozciągał się zespół zamkowo-parkowy z przepięknym,
renesansowo-manierystycznym zamkiem wybudowanym przez Krasickich.
Kolejny etap rajdu rozpoczęliśmy od opuszczenia Krasiczyna i udania się w stronę Przemyśla. Tym razem nie skorzystaliśmy z obwodnicy, lecz przejechaliśmy przez to piękne, stare miasto, którego widok mogliśmy podziwiać, przekraczając most nad Sanem. Potem skierowaliśmy się w stronę Radymna. Skończyły się ostre podjazdy; w ich miejsce pojawiły się znacznie łagodniejsze wzniesienia, aczkolwiek na początku naszej trasy bardzo liczne. Pokonanie ich również wymagało znacznego wysiłku. W Radymnie skręciliśmy w kierunku Wielkich Oczu, których nazwa pochodzi prawdopodobnie od istniejących tu dawniej dwóch stawów. Tak jak większość miejscowości położnych na Podkarpaciu, wieś jest świadkiem dawnego współegzystowania Polaków, Rusinów i Żydów. Następnie udaliśmy się do Lubaczowa. Po drodze mijaliśmy zabytki architektury drewnianej, w tym liczne, opuszczone cerkwie – to niemi świadkowie historii tych ziem. Z Lubaczowa skierowaliśmy się do Horyńca Zdroju, znanej miejscowości uzdrowiskowej, która była celem trzeciego dnia rajdu.
Czwartek powitał nas zmianą pogody. Po burzowej nocy nareszcie nastał trochę chłodniejszy poranek. Obawialiśmy się deszczu, ale dzień okazał się dla nas łaskawy. Opady spotkały nas jedynie na wyjeździe z miasta i w trakcie pierwszego odcinka jazdy. Stopniowo niebo się wypogodziło, chmury powoli się rozpędziły, ale w zamian dopadł nas wiatr. Tego dnia pokonaliśmy 105,2 km, większość pod wiatr, który dął bez opamiętania. Jazda była bardzo trudna, gdyż gwałtowne porywy potrafiły z miejsca przesunąć rower kilka cm w bok. Najtrudniej mieli najlżejsi kolarze. Trzeba było bardzo uważać zwłaszcza na zjazdach – pagórkowaty teren towarzyszył nam do końca rajdu, a rozpędzenie się do większej prędkości przy tak silnym wietrze groziło wypadkiem. Tego dnia celem podróży był Hrubieszów – dotarliśmy do niego, podążając przez Lubyczę Królewską, Łaszczów, Tyszowce. Na trasie część grupy wybrała przejazd przez tereny polne zamiast drogami krajowymi. Ci, którzy zdecydowali się na polne drogi, mogli podziwiać przepiękne, roztoczańskie krajobrazy. Natomiast na długim odcinku przed Hrubieszowem wzrok przyciągały wspaniale ubarwione pola: żółte pasy kwitnącego rzepaku, ciemno-seledynowe łany zbóż, czerwone połacie kwitnących polnych maków i przydrożne, fioletowe dzikie łubiny. Tuż przed Hrubieszowem zmieniliśmy lekko kierunek jazdy, dzięki czemu na tym ostatnim odcinku tego dnia wiatr stał się naszym sprzymierzeńcem, gdyż zaczął wiać z tyłu. W Hrubieszowie okazało się, że stan zdrowia naszego kolegi Leszka się pogorszył i w związku z urazem musiał udać się do szpitala, gdzie niestety pozostał do końca rajdu.
Ostatni dzień to najkrótszy odcinek naszego przedsięwzięcia – jedyne 55,6 km z Hrubieszowa przez Białopole do Chełma. Dołączył do nas sekretarz Sekcji Polskiej kolega Arkadiusz Skrzypczak zgodnie z deklaracją, którą nam złożył jeszcze w Koszalinie. Dziękujemy Arku!!!
Ten fragment trasy pokonywaliśmy na wyścigi – każdy chciał choć przez chwilę poprowadzić peleton. Niestraszne były pagórki, nie przeszkadzał wiatr, który wcale nie ustał, zapomnieliśmy o zmęczeniu. Pokonaliśmy dystans w niewiele ponad 2 godziny, ze średnią prędkością około 22 – 23 km/h, co wcale w tym terenie nie jest łatwym zadaniem. Niekwestionowanym liderem na tym, jak i na całym odcinku VII edycji rajdu okazał się kolega Jan Charkiewicz – nikomu z uczestników nie udało się dotrzymać mu kroku. Janek jest dla nas wszystkich autorytetem zarówno pod względem doskonałego przygotowania kondycyjnego, zastosowanej techniki jazdy, jak również wielkiej kultury osobistej.
Szczególne podziękowania kierujemy do Pana Aleksandra Czopko, który ubrał naszą całą grupę w jednakowe stroje dzięki czemu momentami jadąc całą grupą wyglądaliśmy jak ekipa pro tour uci.
W Chełmie uroczyście zamknęliśmy VII edycję rajdu rowerowego „Szlakiem polskich granic”. Dziękujemy przedstawicielom Regionu za oprawę i przygotowanie spotkania. Ciężko było na sercu z myślą, że to ostatnia edycja tego szlachetnego przedsięwzięcia. Na pocieszenie pozostaną wspomnienia.
Autor tekstu: Milena
Zdjęcia : Wojciech Kupracz,
Wojciech Sokołowski, Dariusz Żmijski